Co u nas słychać?

Czym jest zero waste?

Każdy chciałby żyć w czystym świecie. Iść plażą i nie potknąć się o plastikową butelkę. Nie wyciągać niedopałków spomiędzy muszelek i bursztynów. Nie znajdować śniętych ryb na brzegu zaplątanych w stare sieci, czy mewy podrzucającej przyniesioną przez wiatr foliówkę. Realia są jednak inne.

Co roku do mórz i oceanów na całym świecie trafia 10 ton plastikowych odpadów. To tak, jakby co minutę opróżniać do wody zawartość jednej śmieciarki. Sporo? Owszem, tylko ta ilość z roku na rok rośnie. Plastik i inne śmieci akumulują się jako wielkie wyspy składające się z odpadów dzięki działaniu prądów morskich, które zbierają to, co człowiek zostawi na brzegu lub to, co przyniesie rzeka. Największą z nich jest Wielka Pacyficzna Plama Śmieci, która rozmiarem sześciokrotnie przekracza powierzchnię Polski.

Skąd plastik w morzach i oceanach, skoro ja wyrzucam śmieci do kosza? Ano stąd, że globalnie 32 procent odpadów do kosza nawet nie trafia. Śmieci wymykają się systemowi zbiórki, a my ponosimy tego globalne konsekwencje. Ginące gatunki zwierząt, które udusiły się plastikiem, zanikające ekosystemy, w tym tlenodajne rafy koralowe, zmiany klimatyczne - to wszystko wynik epoki “antropocenu”, w której człowiek ma istotnie destrukcyjną rolę.

Śmieci są naturalnym efektem ubocznym mojego życia. Gdy czegoś nie potrzebuję, wyrzucam do kosza i nie przejmuję się, co dalej. Ufam, że ktoś się tym odpadkiem zajmie. Jednak im bardziej zaczęłam przyglądać się swoim zakupom, tym większą miałam pewność, że ja te śmieci przynoszę ze sklepu, błyszczące i kolorowe, szeleszczące i śliskie. Z mojego portfela idzie kasa na zasilanie mojego kubła! Tego już za wiele. Postanowiłam przyjrzeć się dokładnie, których śmieci pojawia się u mnie najwięcej i jak mogę ich skutecznie uniknąć.

Trafiłam na ideę “zero waste”, czyli “zero śmieci” lub “zero marnowania”. Zainteresowało mnie, że stosując kilka prostych zasad mogę wyeliminować kłopotliwe odpady, tak by w koszu lądowało jak najmniej. Zaczęłam żyć w zgodzie z 5R.

Refuse - odmawiaj! I reduce - ograniczaj! Są to zasady, dzięki którym zacznę żyć jak minimalistka. Im mniej posiadam, tym mniej będę wyrzucać. Jeśli skupiam się na funkcji przedmiotu, zadbam o jego trwałość, naprawialność i sposób wykonania. Nie będę zbierać darmowych drobiazgów, niechcianych prezentów, ale też nie będę kupować w nielubianych przeze mnie opakowaniach plastikowych. Redukuję na wejściu, żeby mieć mniej na wyjściu.

Reuse - użyj ponownie! Jeśli używam trwałych rzeczy stworzonych do wielokrotnego wykorzystania, mogę ukrócić zużycie jednorazowych opakowań i przedmiotów nietrwałych, szybko niszczących się, nastawionych na korzystanie jednokrotne. To ważna zasada. Dzięki niej przestałam brać foliówki ze sklepu, które po chwili od wniesienia do domu już miały ślady zużycia. Zamiast nich zdecydowałam się na torby z cienkich tkanin, które zabieram do warzywniaka
i piekarni. Sery, wędliny, mięso - to ekspedientka nakłada do moich pojemników, które w domu umyję i użyję ponownie. Popsute sprzęty naprawiam, a ubrania ceruję. Staram się używać tego, co mam, jak najdłużej.

Recycle - przetwarzaj! Sortuję odpady na cztery frakcje: papier, szkło, tworzywa sztuczne, bio - z nich zostanie odzyskany cenny surowiec do produkcji kolejnych rzeczy, w tym kompostu dla roślin. Reszty staram się, by było jak najmniej. Czarny pojemnik na odpady zmieszane idealnie, gdyby pozostawał pusty. Jego zawartość trafi na składowisko lub do spalarni.

Rot - kompostuj! Podchodziłam do kompostowania jak pies do jeża. Myślałam, że mieszkając w bloku to nie ma sensu, nie mam warunków, będzie brzydko pachniało, a wokół mojego balkonu będzie latała chmara much. Mimo obaw, podjęłam wyzwanie i rozpoczęłam przygodę z kompostownikiem domowym. Moje bioodpadki dzielnie zjadane są przez dżdżownice, które przetwarzają je na cenny kompost. Dodaję go do balkonowych upraw, a herbatką kompostową podlewam rośliny. A sąsiedzi? Nawet się nie zorientowali, że mam kompostownik. Jest dla nich niezauważalny.

Kieruję się tymi zasadami od czterech lat. Dzięki nim prawie w ogóle nie generujemy w domu plastikowych odpadów, używamy wielorazowych worków i pojemników na zakupy, kupujemy produkty lokalne, wytworzone w sposób sprawiedliwy, nadające się do naprawienia lub recyklingu. Gdy jesteśmy w lesie lub na plaży, sprzątamy znalezione śmieci. Gdy mamy zbyt wiele rzeczy, dzielimy się nimi z innymi. Ubrania oddajemy do poznańskiej Po-Dzielni (sklepu, w którym jest wszystko za darmo), stamtąd też czerpiemy wiele dla siebie. Zaglądamy do second-handów i charity shopów.

W “zero waste” nie doszłam do poziomu “zero odpadów”, bo jest to niemożliwe, raczej abstrakcyjne. Za to uświadomiłam sobie, jak małym wysiłkiem mogę zmniejszyć zawartość mojego kosza. Świadome zakupy, kupowanie tyle, ile potrzeba - nie więcej, opieranie się zabiegom marketingowym, inwestowanie w przeżycia zamiast rzeczy, opieranie swojego życia na wartościach, a nie przedmiotach - to dobry krok, by zmienić wiele na polu lokalnym i globalnym. Głosuję moim portfelem, a życiem pokazuję innym, że tak można. Ty też możesz!

 

Kasia Wągrowska

autorka bloga ograniczamsie.com

Podziel się: